Impulsem do mojego dzisiejszego wpisu jest tekst, który wyszedł spod pióra pewnej Pani. Czytając go, zadawałam sobie wiele pytań, zastanawiając się długo co autorka miała naprawdę na myśli. Należy bowiem pamiętać, że Pani ta w przeszłości już wiele razy popełniła różne dziwne (co najmniej) wypowiedzi. Jak choćby ta, wygłoszona w Sztokholmie, o niedoli polskich kobiet bitych przez swoich katolickich mężów. Dokładniej brzmiało to tak: „Katolicka, w przeważającej mierze, Polska, choć wolna od „honorowych zabójstw”, ma problemy ze zjawiskiem stosowania przemocy wobec kobiet, mające źródło w silnym wpływie Kościoła Katolickiego na życie publiczne. [...] Katolicyzm nie wspiera bezpośrednio, ale też nie sprzeciwia się przemocy wobec kobiet. Istnieją jednak pośrednie związki, poprzez kulturę, która jest silnie oparta na religii.” (cytat za Wikipedią).
Zatem wgryzałam się w jej ostatni tekst bardzo długo, chcąc zrozumieć czy:
a) jest on swego rodzaju przedwczesnym
prima-aprilisowym żartem lub testem na inteligencję czytelnika, do
którego został zaadresowany z przymrużeniem oka
b) jest on zupełnie poważnym felietonem,
napisanym przez poważną osobę, która analizując fakt już historyczny,
ocenia go z perspektywy i na chłodno
Jeżeli pierwsze założenie jest trafne,
to kamień z serca. Swoim artykułem Magdalena Środa dostarczyła mi
wiele okazji do głośnego śmiechu, zdrowego śmiechu powodującemu
wydzielanie się endorfin. Nawet czekolada nie miałaby przy Magdalenie
Środzie wielu szans.
A co natomiast jeśli felieton był z
założenia autorki serio-serio? Hm, tu już zaczyna się robić poważniej, a
nawet wręcz dramatyczniej. I wtedy rozbiór felietonu mógłby wyglądać
tak:
Dawno, dawno temu było sobie następujące
powiedzenie: „nic tak nie plami kobiety, jak atrament”. Paradoksalnie to
powiedzenie jest aktualne i dziś, w czasach komputerów, internetu i
wszelakich szybkich „przekaziorów”. Archiwa w sieci są pełne
wszystkiego. Niczego nie można dziś przykryć grubą warstwą kurzu i
zapomnieć. O tym wszystkim chyba nie pamięta Magdalena Środa.
Przepraszam – profesor Magdalena Środa. Nie bez przyczyny kładę nacisk
na tytuł Magdaleny Środy (jest profesorem filozofii) gdyż tytuł ten,
skojarzony z jej felietonem wysmażonym dla Wprost24, budzi
niedowierzanie i chęć bolesnego uszczypnięcia się w cokolwiek, w celu
sprawdzenia czasu i przestrzeni, w której się znajdujemy.
Do rzeczy: otóż Magdalena Środa splamiła
się felietonem „Starsza o 30 lat”. Nawiązuje on do tytułu najnowszej
książki niejakiego Wojciecha Jaruzelskiego, p.t. „Starsi o 30 lat”. O
ile w książce W.J. można z góry spodziewać się pewnego określonego
przekazu, który autor modeluje z dużym powodzeniem od wielu lat
(samodzielnie lub z pomocą wielu prominentnych postaci naszego życia
społeczno-politycznego), o tyle lektura artykułu Pani profesor budzi
zażenowane zakłopotanie, które bardzo szybko przeistacza się w
autentyczne przerażenie (no chyba że Autorka nas przekona, że popełniła
tekst satyryczny, ale póki co tej pewności nie mamy). Zakłopotanie, gdyż
starannie wykształcona i inteligentna Magdalena Środa dzieli się z
czytelnikami swoją zaiste przewrotną i szkaradną interpretacją wydarzeń i
zajść, którymi 30 lat temu żyli obywatele naszego „ludowego” wtedy
kraju. I tą pokraczną interpretacją dzieli się z czytelnikami zupełnie
na serio. A może nie tylko na serio, ale w dodatku, jak na filozofa
przystało – „filozoficznie”?
W swoim felietonie Magdalena Środa
przytacza przeróżne aspekty tamtego życia i – w wierszach jak i między
wierszami – dzieli się z nami swoim wnioskiem, że nie ma tego złego, co
by na dobre nie wyszło. I tak dowiadujemy się, że: „Okres ten stworzył doskonałe warunki
do budowy kapitału społecznego, umacniania związków przyjaźni i relacji
zaufania między ludźmi. Oczywiście relacje te miały charakter
ograniczony do małych grup, ale za to intensywny. Tak intensywny, że
Polska przeszła w stanie wojennym przez baby boom. Godzina policyjna,
brak dostępu do rozrywki, szkolnictwa oraz pracy owocował wzmożoną
aktywnością towarzyską i seksualną. A brak środków antykoncepcyjnych –
zwielokrotnioną dzietnością.”
Jednym słowem, dziękujemy ci Wojciechu
Jaruzelski za to, że dałeś nam – i to zupełnie za „friko” – możliwość
rozwoju i wzbogacania doświadczeń. Nie szkodzi, że nie wszyscy z nas
mogli skorzystać z tej darmowej i jedynej w swoim rodzaju lekcji. Wielu
zostało zamkniętych w „internatach”, a nie wszystkie one były podobne do
„złotej klatki” w Gołdapi. Wielu musiało wyjechać za granicę, gdyż
zafundowałeś im bilet w jedną stronę. Wielu straciło pracę. Wielu za
granicę wyjeżdżało w geście bezsilnej rozpaczy i na ochotnika oraz wbrew
władzy, po karkołomnych i długotrwałych staraniach o paszport, z
kilkunastoma dolarami w kieszeni na dobry początek, które to dolary
komuna pozwoliła im kupić w banku na tzw. książeczkę dewizową.
Uwaga Magdaleny Środy dotycząca „baby
boomu”. No cóż, pani profesor, ponieważ sposób na zwiększenie pogłowia w
naszym kraju jest według Pani tak prosty, to - w obliczu nadciągającej
klęski przyrostu naturalnego – zróbmy sobie taki mały stan wojenny,
zabierzmy obywatelom piloty i prezerwatywy oraz tym podobne. No i niech
się biorą do pracy, ku chwale ojczyzny. W czasie gry wstępnej niech
poczytają sobie Husserla czy Heideggera (do których ma Pani słabość,
sądząc po lekturze Pani tekstu) albo Marksa, zaś post factum niech się
nawzajem przepytają, celem utrwalenia wiedzy.
A może Magdalena Środa używa w tym
akapicie figury retorycznej, której ja, nieobeznana z subtelnymi
sposobami przekazu czytelniczka, nie rozpoznałam i nie pojęłam? Bardzo
bym sobie tego życzyła.
Polska zaradność według Magdaleny Środy wygląda tak: „Stan wojenny motywował też do
zintensyfikowanej zaradności: zdobycie masła, mięsa czy dostanie się do
domu z dalekich stron miasta przed godziną policyjną albo w czasie jej
trwania było nie lada wyczynem.”
Wiem, że było wyczynem. Wielu z nas to
wie. Pamiętam dobrze, jak wyglądało wtedy moje miasto tuż przed 10-ą.
Nasza wiedza „nabyta” na filmach wojenno-okupacyjnych świetnie się
sprawdzała w nowych warunkach stanu wojennego. Przemykające się cienie,
nerwowe wyczekiwanie na ostatni tramwaj, chowanie się po bramach na
odgłos ciężkich, wojskowych butów. Zaś w kontekście słabego lub wręcz
nieistniejącego zaopatrzenia w podstawowe artykuły żywnościowe, czy też
inne „luksusowe” dobra konsumpcyjne (przysłowiowy papier toaletowy…)
użyła pani profesor sformułowania „zdobycie”. Też takiego określenia
używałam – lecz dopiero teraz, po przeczytaniu artykułu filozofa i etyka
Magdaleny Środy zdałam sobie sprawę, jak dalece byliśmy wtedy upupieni i
zastraszeni. Przez wojnę, którą wypowiedziała nam nasza „władza”.
Bardzo zabawnie i żartobliwie autorka
felietonu przypomina nam zasługi rzecznika rządu, który umilał nam za
pomocą jedynie słusznych mediów szare i długie wieczory zimowe: „Z powodu zmilitaryzowanych i
monotonnie propaństwowych mediów (stan nudy przerywała czasem
konferencja Jerzego Urbana, gdzie śmiechom i żartom nie było końca) rósł
udział Polaków w kulturze wysokiej”.
To teraz ja żartobliwie zapytam Magdalenę
Środę, czy już napisała dziękczynny list do świetnie prosperującego w
dzisiejszej nowej rzeczywistości Jerzego Urbana. Urbana, który
rozśmieszał nas w tamtych latach do łez ze szklanego okienka, a który
dziś kontynuuje swoje obrzydliwe dzieło na łamach pewnego plugawego
pisemka? Jeszcze NIE napisała Pani tego listu?
Hmm, mam problem z „rosnącym udziałem w
kulturze wysokiej” – może Pani zechce mi dać jakieś konkretne przykłady?
Niech i ja się pośmieję. A może nie mieszkałyśmy wówczas w tym samym
kraju? Może ja pomykałam sobie po ciemnych zaułkach z klapkami na
oczach i nie dostrzegałam przejawów rośnięcia owej kultury.
Pisze Pani dalej, że „…wojskowe
reżimy lubią stroić akty przemocy w narodową muzykę poważną. Jej
dostępność – można nawet powiedzieć – uporczywa dostępność niewątpliwie
przyczyniła się do podniesienia edukacji muzycznej oraz patriotycznej
społeczeństwa. Bardzo ważnym aspektem stanu wojennego było też
zwiększone czytelnictwo”.
No tutaj to już zupełnie zgłupiałam i nie
wiem czy mam się śmiać za sprawą Pani sarkastycznego humoru, czy jest
jednak Pani serio-serio felietonistką. Czy sądzi Pani, iż wielokrotnie
powtarzany (czyli nadużywany) Mazurek Dąbrowskiego jest dowodem na
podniesienie edukacji muzycznej i stopnia patriotyzmu? Nnno… może
jednak jest coś na rzeczy… Będę musiała to jeszcze raz przemyśleć. Co
do czytania – niezupełnie się z Panią mogę zgodzić. Mianowicie jest
prawdą, że wtedy ludzie czytali więcej – ale nie z powodu stanu
wojennego! Czytali ci, co zawsze czytali, co czytają i co czytać będą.
Ci, którzy kulturę czytelniczą wynieśli z domu i szkoły. Ci, którzy będą
czytać niezależnie od takich czy innych politycznych okoliczności
przyrody. A nie odnotowała Pani w swoich doświadczeniach zjawiska
„emigracji wewnętrznej”? Gdy reżimowe dwie telewizyjne gadaczki nie
dawały oddychać, czytało się książki i dyskutowało się na ich temat. Nie
było też wtedy tak licznych „zaprzyjaźnionych” stacji telewizyjnych,
które robią dziś ludziom sieczkę z mózgu. Nie było różnych tytułów
prasowych, które używając majstersztyków socjo-technicznych „jadą” na
najniższych ludzkich uczuciach. Mówi Pani, że w tym czasie zajmowała się
Pani kolportażem rzadkich książek i wydawnictw drugiego obiegu. Bardzo
mnie to cieszy. Ale to chyba jedyny radosny plus dodatni, jaki
odnotowuję osobiście w pani artykule.
Pisze Pani, że jej „…francuscy
znajomi uwielbiali tu przyjeżdżać! Już na granicy z Polską przeżywali
dreszcze emocji, wioząc na przykład zamówiony sprzęt drukarski. Potem
mogli się fotografować przy czołgach i zomowcach, a ucieczka przed
szarżującymi siłami porządkowymi lub oberwanie gumową pałą stanowiły
niezapomniane wspomnienia. Dzięki czemu poważnie wzrósł potencjał
turystyczny kraju. Niestety, wycofanie się ze stanu wojennego
roztrwoniło go bezpowrotnie.”
Rozbrajający jest ten akapit poświęcony
zjawisku „turystyki kwalifikowanej”. Nie słyszałam o nim wcześniej,
zatem mogę pogratulować Magdalenie Środzie ciekawych, wręcz
ekscytujących przeżyć, z czołgiem w tle. Ba! Z zomowcem w tle. Jedna
moja – nomen omen francuska – znajoma znalazłszy się w moim mieście w
stanowo-wojennym czasie, nie zdążyła nawet do końca wydobyć z torby
swojego aparatu, a co dopiero zrobić zdjęcia. Została przywołana do
rzeczywistości groźbą zarekwirowania mienia. Cóż, miała Pani szczęście
do miłych zomowców i jeszcze milszych milicjantów.
Jeżeli Pani felieton mam przyjąć zgodnie z
Pani ewentualną intencją „na poważnie”, muszę i ja dorzucić kilka
nostalgicznych myśli. Że strasznie mi żal koksowników, tabunów zomowców i
milicjantów, armatek wodnych, gazów łzawiących oraz biegów po zdrowie
(jeśli ktoś nie wie, co to ostatnie oznaczało, niech spyta Magdalenę
Środę). Że brak mi widoku nudzących się na tle pustych półek
sprzedawczyń w sklepach. Brak chleba omaszczonego musztarda, a przy
święcie to nawet i pasztetem mazowieckim z puszki. Brak talonów czyli
kartek na cukry, mąki, kasze, mięcha, benzynę, mydło, papierosy,
cukierki, buty i parę innych zupełnych drobiazgów. Zaś najbardziej
żałuję utraconego na zawsze „potencjału turystycznego”. Tyle dewizowego
szmalu poszło się paść tylko dlatego, że pewien generał odwołał wojnę ze
swoim niepokornym społeczeństwem…
Na zakończenie pisze Pani jak następuje:
„Palacze nie mogli palić, pożeracze
masła, mięsa czy sera nie mogli pożerać; wszyscy musieli się jakoś
radykalnie samoograniczać. Miało to znaczenie dobroczynne nie tylko z
powodów zdrowotnych, ale również moralnych; Polakom udawało się
skutecznie unikać pokus konsumpcjonizmu. W stanie wojennym również
władza miała do wykonania wiele zbożnych prac: cenzurowała,
kontrolowała, podsłuchiwała, pilnowała, straszyła. W przeciwieństwie do
dziś – wiadomo było, co robi. Był ład, porządek i monopartyjność. No, w
sumie – fajnie było..”
To jednak chyba nie jest tekst z kabaretu
rodem. To nie jest tekst opublikowany przez czasopismo, które mogłoby
być potomkiem „Szpilek” czy „Karuzeli”. To jest tekst opublikowany w
czasopiśmie pretendującym do nazwy czasopisma opiniotwórczego. To jest
tekst napisany przez kogoś, kto prawdopodobnie nie ma nic przeciwko
byciu nazywanym „autorytetem moralnym”. I dlatego właśnie jest ten tekst
tak przeraźliwie smutny i duszący.
W tym to czasopiśmie Magdalena Środa
wyznaje, że tęskni za ładem, monopartyjnością i brakiem
konsumpcjonizmu. Pozostając w tej logice, może należałoby od ludzi
skonfrontowanych z wojenną gehenną w 1939 r. też oczekiwać wyznania, że
było fajnie? A od tych, którzy głodowali w obozach koncentracyjnych i
sowieckich łagrach, że przynajmniej wiedzieli i widzieli, co robi władza
i że summa summarum się jedynie „samoograniczali? Co Pani na to? Może
się jednak podzieli Pani z nami swoimi intencjami, jakie ją umotywowały
do takiego a nie innego sposobu pisania? Śmichot to jest czy
przeanalizowane i zsyntetyzowane wspomnienia sprzed 30 lat?
Ostatnie zdanie z artykułu Magdaleny Środy brzmi: „Szkoda, że mogę to docenić i cieszyć się tym dopiero po 30 latach”
Parafrazując to zdanie powiem, że szkoda,
iż musieliśmy doczekać takich czasów, gdy ludzie tacy jak Magdalena
Środa sprawują rząd dusz narzucając nam swoje chore, wypaczone wizje.
Oczywiście jeżeli wszystko to, co Magdalena Środa napisała, jest
napisane serio-prawdą…
Jeżeli zaś jest to napisane śmiechem i z
założenia budzić w nas ma śmiech, tym bardziej chrońmy naszą pamięć, oby
nasze wspomnienia nie rozpuszczały się jak kartkowe mydło i nie
„samoograniczały” do braku teleranka 13-ego grudnia roku pamiętnego …
p.s. Wyznać muszę, że ja też w pewnym
sensie z rozrzewnieniem wspominam tamten czas. Stan wojenny mnie dopadł,
gdy byłam młodą, rozwijającą się istotką, człowiekiem en devenir i
zachłannym wszystkiego: przyjaźni, miłości, dóbr kultury,
samodzielności… Jestem parę lat młodsza od Magdaleny Środy, ale mam
wrażenie, że dzieli nas pokoleniowa przepaść. Dzieli nas również to, że
to nie ja uczę studentów filozofii i etyki.
p.s. 2 Dzisiejsza Rzeczpospolita informuje, że: „…
w Brukseli zostały upublicznione dokumenty NATO z okresu stanu
wojennego. Sojusz nie zaobserwował ruchów wojsk radzieckich wskazujących
na możliwość wejścia do Polski.” Kolejny dowód na to, że stan wojenny został wymyślony i wprowadzony samodzielnie i niezależnie przez Wojciecha Jaruzelskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz