wtorek, 6 grudnia 2011

Aktualności czyli uwaga na przebierańców!




Nic na to nie mogę poradzić, ale lubię tradycję. Zwłaszcza tę tradycyjną tradycję wolę od tej nowej, świeckiej tradycji. (Aż pcha się pod klawiaturę wtrącenie z jednego najbardziej cytowanych polskich filmów: „a właściwie to kiedy wy obchodzicie wigilię?”).

Lubię pisanki i baranka z cukru w Wielkanoc, bukiet z kwiatów polnych i ziół na Matki Boskiej Zielnej. Lubię robić samodzielnie palmę na niedzielę palmową, lubię kolędy i pastorałki na Boże Narodzenie. Lubię gwiazdę betlejemską na szczycie choinki, zamiast przedmiotu pociągłego kształtu, zwanego „czubkiem choinkowym”. (Swoją drogą myślę sobie, że tę nazwę wysmażyli ci sami od zwisu męskiego, z nie tak bardzo odległych czasów peerelu). Lubię też dzień, który wypada 6-ego grudnia. Coraz mniej z li tylko podarkowych  względów (choć podarki tego dnia przyjmuję z radością) – lubię ten dzień ze względu na arcyciekawą postać świętego i wbrew zakusom kusego, żeby odebrać świętemu co jego jest.
Dzień 6 grudnia jest rocznicą śmierci biskupa Mikołaja z Miry, (dzisiejsza Turcja). Zaczęłam od końca nie bez kozery – gdyby umarł w inny dzień, prawdopodobnie właśnie ten inny dzień byłby jego świętem. Świętem człowieka bogatego, który wszystkie swe dobra doczesne rozdaje biednym i potrzebującym.
Jest biskup Mikołaj patronem wielu krajów i miast (np. Grecji, Rosji, Bydgoszczy i Antwerpii). Dba o cukierników, piekarzy, kierowców, więźniów i studentów. Prawdziwie uniwersalny i przede wszystkim ludzki to święty. Sprawca dobrego, bohater legend. Znaleźć można w Internecie wiele opisów jego działalności – dla leniwych, pierwsze z brzegu źródło to oczywiście wikipedia, pod hasłami: święty Mikołaj i Mikołaj z Miry.
Ja najbardziej chcę się skupić na portretach biskupa Mikołaja. 

Do XIX wieku jest on przedstawiany tak:









                   




     
A w taki sposób pisze go Jerzy Nowosielski – to już wiek XX, a może nawet XXI: 

 Piękny, prawda?             



Zaś poniżej – przebierańcy, wymyśleni dla celów reklamowych pewnego napoju.
Który skądinąd lubię.

 
W taki właśnie sposób w 1931 roku przedstawiano Mikołaja  w Stanach Zjednoczonych.  Firma c-c, na której to zlecenie święty otrzymał nowy „imidż” zarobiła i zarabia nadal całkiem spore kokosy (pomimo, iż - jak wszyscy wiemy, w c-c moczy się stare, zardzewiałe śrubki, żeby stały się młodymi, błyszczącymi śrubami...).


Tu, poniżej, kolejni Mikołajowie w niebiskupiej odsłonie. Nie reklamują żadnego napoju (chociaż kto ich tam wie…), ale chyba też niczego nie rozdają. Oprócz obietnic i słów bez pokrycia.


 
 Prywatnie, jeden z dwóch panów nazywa się Died Maroz, a drugi Diadia Wałodia. Ten pierwszy ponownie robi zawrotną karierę w Polsce. A to dzięki wybiegom różnych „pijarowców” od siedmiu boleści, którzy wiedzą, że pamięć ludzka jest krótka,. Pojawia się zatem ów Dziadek Mróz tu i tam, przy okołoświątecznych okazjach. Niżej – dowód na istnienie Dziadka Mroza w Polsce anno domini 2011, Sądzę, iż dowodów na istnienie Diadii Wałodii przedstawiać nie trzeba. 

Przenieśmy się teraz nad morze, a konkretnie do Kołobrzegu. Hotel nazywa się Jantar.
 
 
 Jeśli o mnie chodzi, przez owego Dziadka Mroza nawet zanętowy szlafrok im nie pomoże…

I taki właśnie portret towarzyszy nam od wielu lat. Dzieci dzisiejsze, poproszone o narysowanie świętego Mikołaja, bez wahania sięgają po czerwoną kredkę i rąbią  reklamkę coca-coli. Gorzej, że 6-ego grudnia cały świat zamienia się w jedną wielką reklamę coca-coli. Ba, żeby to jeszcze od 6 grudnia, ale niestety to szaleństwo „kupiecko-wydawnicze” towarzyszy nam już od  mniej więcej początku października.

A tutaj dowód na przezorność pewnej instytucji – zdjęcie zostało wykonane w połowie sierpnia…  A dokładniej – 15 sierpnia, o czym zaświadczyć mogę ja sama, datownik mojego aparatu jak i biało-czerwone po prawej stronie.
 
  Nie ma się co dziwić, że banki się bogacą. Trzeba ciąć co się da, zbierać ziarnko do ziarnka, itepe, itede.


Obywatel C-c się panoszy. W kinie, w Lublinie, w metrze i w swetrze…
A my płyniemy z prądem. Bo tak robią tak zwani „wszyscy”.  Bo tak łatwiej. Bo tak lepiej.



I nikt jakoś nie chce pamiętać, że tylko martwe ryby płyną z prądem…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz