Spać. Nie śnić o biegu. Śpiącnieśpiąc
znosić koncentrację konkurentów. Nie słyszeć ich oddechu. Równego i pewnego. Przyśpieszonego
i nerwowego. Za piątą ścianą szloch piątej pięćdziesiąt osiem. Trzecie piętro obraca
się z ulgą na drugi bok. Ma handicap do siódmej. Czwarte błaga o kwadrans.
Dziesięć minut. Tylko pięć. Wspólnota obolałych w warkocie budzika. Społeczność biorców coraz
słabszej czarnej kawy. Zaprzysiężenie całorocznych najemników cyferblatów i
wyświetlaczy. Związek niedoobudzonych. Wspólnota odnoszących obrażenia na
skutek przedawkowania wiadomości porannych. Walczą zaciekle-niezdarnie-na-niby z
pośpiechem. Zmagają z czasem w telefonie komórkowym. I w każdej komórce
swojego ciała. Biorą cięgi nieodprowadzanych drzwi w metrze. Przeżywają wybuchy
korków ulicznych. Oddają złe myśli. I słowa. Przekuwają w płomykach nieżyczliwej
bezmyślności dobre uczucia na obojętność. I obojętność w lodzie nieżyczliwości na
bezmyślnie złe uczucia. Podążają. Chcą
zdążyć. Muszą nadążyć. Bo jeśli nie oni.