Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moje bulwersacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moje bulwersacje. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 czerwca 2012

Bulwersacja serdeczna

Dzwoni do mnie operator pewnej sieci komórkowej. Na wstępie wita mnie serdecznie, po czym przechodzi do meritum, czyli nowej, wspaniałej oferty. Zwraca się do mnie: Pani Ato. Po zakończeniu sprawy, żegna mnie serdecznie i pozdrawia. Jestem wzruszona.
Dostaję mail od pewnej bankowej sieci consultingowej (nie, nie łudźmy się, nie była to sieć doradcza, tylko właśnie consultingowa), z propozycją atrakcyjnej lokaty tu i tam. Doradca wita mnie  (tak tak) serdecznie, a na końcu mnie serdecznie pozdrawia. Jestem poruszona. Czuję się kochana.
Choć przyznam, że po chwili przychodzi mi do głowy taka podstępna myśl: może napisał do mnie ten mail będąc na wakacjach nad morzem, gdzie między pisaniem jednej kartki pocztowej a drugiej, uzupełniał zaległą korespondencję do klientów i troszkę mu się „popultało”?
Kolejny mail, od „przodującego w swojej branży dealera samochodowego”,  który otrzymuję tego samego dnia rozwiewa moje wątpliwości. Ówże dealer po klasycznym przywitaniu proponuje mi leasing i chce się ze mną umówić, w celu „spokojnego dogadania szczegółów”. Czytam ostatnią linię maila (z pozdrowieniami, a jakże) i już wiem: przecież oni wszyscy nie mogą być na wakacjach! Oni po prostu tak mają!
Dewaluacja pojęć kwitnie. Nie tylko w wyżej wymienionych dziedzinach naszego życia. Z telewizorów wylewają się hektolitry serdeczności, aż dziw, że jeszcze nie utonęliśmy. W stacjach radiowych również wszyscy wszystkich witają i pozdrawiają w zuniformizowany, „serdecznościowy” sposób. To już chyba odruchowe. A odruchowe znaczy bezmyślne. Nawet moje ulubione radio tym grzeszy.
O ile się nie mylę, zjawisko to pojawiło się stosunkowo niedawno na masową, przemysłową skalę. Zwrot „z poważaniem” czy też „z wyrazami szacunku” został wyrugowany z pism urzędowych. Czemu? Że niby staroświecki i zbyt z dystansem? No właśnie, z dystansem  – ale niby dlaczego Pan X z firmy consultingowej Y ma się uważać za mojego kumpla? Chce nadać naszej relacji posmak bliskości, wyjątkowości i jednostkowości, mówiąc do mnie po imieniu. Na koniec zrobi się tak przyjacielski i rodzinny, że mnie pozdrowi i to serdecznie. I jest pewien, że się tak fajowsko i grzecznie zachował i że coś ugrał na rozmowie ze mną…
Słowa używane wcześniej z całym dobrodziejstwem inwentarza w pewnych określonych kręgach (przyjaciele, rodzina, znajomi) przeniesione zostały w kręgi, w których bywamy klientem, petentem, proszącym, proszonym. Tam te słowa nie mają nic do roboty. Wnoszą tylko dysonans i poczucie pozorów, czasem wręcz nieufności wobec tego, który ich nadużywa.
Piękne słowo „serdeczność” pochodzi w prostej linii od „serca”. Ale od jakiegoś czasu serdecznie mnie wkurza przydawka „serdecznie”. Od jakiegoś czasu nikogo już nie pozdrawiam. Wolę wyjść na „źle wychowaną” w czyichś oczach, niż na pozorantkę w moich własnych.

Kłaniam się. Żegnam. Z poważaniem. Z wyrazami szacunku. Do usłyszenia. Do zobaczenia. 


p.s.


      


Nie – to NIE JEST MOJE. Znalazłam na internecie. Tylko coś mi nie gra… Ok, jest pozdrawiam, serdecznie, milutki, ale dlaczego dzień a nie dzionek !

wtorek, 13 grudnia 2011

Środa we wtorek i to 13-ego



Impulsem do mojego dzisiejszego wpisu jest tekst, który wyszedł spod  pióra pewnej Pani. Czytając go, zadawałam sobie wiele pytań, zastanawiając się długo co autorka miała naprawdę na myśli. Należy bowiem pamiętać, że Pani ta w przeszłości już wiele razy popełniła różne dziwne (co najmniej) wypowiedzi. Jak choćby ta, wygłoszona  w Sztokholmie, o niedoli polskich kobiet bitych przez swoich katolickich mężów. Dokładniej brzmiało to tak: „Katolicka, w przeważającej mierze, Polska, choć wolna od „honorowych zabójstw”, ma problemy ze zjawiskiem stosowania przemocy wobec kobiet, mające źródło w silnym wpływie Kościoła Katolickiego na życie publiczne. [...] Katolicyzm nie wspiera bezpośrednio, ale też nie sprzeciwia się przemocy wobec kobiet. Istnieją jednak pośrednie związki, poprzez kulturę, która jest silnie oparta na religii.” (cytat za Wikipedią).

Zatem wgryzałam się w jej ostatni tekst bardzo długo, chcąc zrozumieć czy:
a)  jest on swego rodzaju przedwczesnym prima-aprilisowym żartem lub testem na inteligencję czytelnika, do którego został zaadresowany z przymrużeniem oka
b)  jest on zupełnie poważnym felietonem, napisanym przez poważną osobę, która analizując fakt już historyczny, ocenia go z perspektywy i na chłodno

Jeżeli pierwsze założenie jest trafne,  to kamień z serca. Swoim artykułem Magdalena Środa dostarczyła  mi wiele okazji do głośnego śmiechu, zdrowego śmiechu powodującemu wydzielanie się  endorfin. Nawet czekolada nie miałaby przy Magdalenie Środzie wielu szans.

A co natomiast jeśli felieton był z założenia autorki serio-serio? Hm, tu już zaczyna się robić poważniej, a nawet wręcz dramatyczniej. I wtedy rozbiór felietonu mógłby wyglądać tak:
Dawno, dawno temu było sobie następujące powiedzenie: „nic tak nie plami kobiety, jak atrament”. Paradoksalnie to powiedzenie jest aktualne i dziś, w czasach komputerów, internetu i wszelakich szybkich „przekaziorów”. Archiwa w sieci są pełne wszystkiego. Niczego nie można dziś  przykryć grubą warstwą kurzu i zapomnieć. O tym wszystkim chyba nie pamięta Magdalena Środa. Przepraszam – profesor Magdalena Środa. Nie bez przyczyny kładę nacisk na tytuł Magdaleny Środy (jest profesorem filozofii) gdyż tytuł ten, skojarzony z jej felietonem wysmażonym dla Wprost24, budzi niedowierzanie i chęć bolesnego uszczypnięcia się w cokolwiek, w celu sprawdzenia czasu i przestrzeni, w której się znajdujemy.

Do rzeczy: otóż Magdalena Środa splamiła się felietonem „Starsza o 30 lat”. Nawiązuje on  do tytułu najnowszej książki niejakiego Wojciecha Jaruzelskiego, p.t. „Starsi o 30 lat”. O ile w książce  W.J. można z góry  spodziewać się pewnego określonego przekazu, który autor modeluje z dużym powodzeniem od wielu lat (samodzielnie lub z pomocą wielu  prominentnych postaci naszego życia społeczno-politycznego), o tyle lektura artykułu Pani profesor budzi  zażenowane zakłopotanie, które bardzo szybko przeistacza się w autentyczne przerażenie (no chyba że Autorka nas przekona, że popełniła tekst satyryczny, ale póki co tej pewności nie mamy). Zakłopotanie, gdyż starannie wykształcona i inteligentna Magdalena Środa dzieli się z czytelnikami swoją zaiste przewrotną i szkaradną interpretacją wydarzeń i zajść, którymi 30 lat temu żyli obywatele naszego „ludowego” wtedy kraju. I tą pokraczną interpretacją dzieli się z czytelnikami zupełnie na serio. A może nie tylko na serio, ale w dodatku, jak na filozofa przystało – „filozoficznie”?

W swoim felietonie Magdalena Środa przytacza przeróżne aspekty tamtego życia i – w wierszach jak i między wierszami –  dzieli się z nami swoim wnioskiem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I tak dowiadujemy się, że: „Okres ten stworzył doskonałe warunki do budowy kapitału społecznego, umacniania związków przyjaźni i relacji zaufania między ludźmi. Oczywiście relacje te miały charakter ograniczony do małych grup, ale za to intensywny. Tak intensywny, że Polska przeszła w stanie wojennym przez baby boom. Godzina policyjna, brak dostępu do rozrywki, szkolnictwa oraz pracy owocował wzmożoną aktywnością towarzyską i seksualną. A brak środków antykoncepcyjnych – zwielokrotnioną dzietnością.”
Jednym słowem, dziękujemy ci Wojciechu Jaruzelski za to, że dałeś nam – i to zupełnie za „friko” – możliwość rozwoju i wzbogacania doświadczeń. Nie szkodzi, że nie wszyscy z nas mogli skorzystać z tej darmowej i jedynej w swoim rodzaju lekcji. Wielu zostało zamkniętych w „internatach”, a nie wszystkie one były podobne do „złotej klatki” w Gołdapi. Wielu musiało wyjechać za granicę,  gdyż zafundowałeś im bilet w jedną stronę. Wielu straciło pracę. Wielu za granicę wyjeżdżało w geście bezsilnej rozpaczy i na ochotnika oraz wbrew władzy, po karkołomnych i długotrwałych staraniach o paszport, z kilkunastoma dolarami w kieszeni na dobry początek, które to dolary komuna pozwoliła im kupić w banku na tzw. książeczkę dewizową.
Uwaga Magdaleny Środy dotycząca „baby boomu”. No cóż, pani profesor, ponieważ sposób na zwiększenie pogłowia w naszym kraju jest według Pani tak prosty, to  - w obliczu nadciągającej klęski przyrostu naturalnego – zróbmy sobie taki mały stan wojenny, zabierzmy obywatelom piloty i prezerwatywy oraz tym podobne. No i niech się biorą do pracy, ku chwale ojczyzny. W czasie gry wstępnej niech poczytają sobie Husserla czy Heideggera (do których ma Pani słabość, sądząc po lekturze Pani tekstu) albo Marksa, zaś post factum niech się nawzajem przepytają, celem utrwalenia wiedzy.
A może Magdalena Środa używa w tym akapicie figury retorycznej, której ja, nieobeznana z subtelnymi sposobami przekazu czytelniczka, nie rozpoznałam i nie pojęłam? Bardzo bym sobie tego życzyła.

Polska zaradność według Magdaleny Środy wygląda tak: „Stan wojenny motywował też do zintensyfikowanej zaradności: zdobycie masła, mięsa czy dostanie się do domu z dalekich stron miasta przed godziną policyjną albo w czasie jej trwania było nie lada wyczynem.”
Wiem, że było wyczynem. Wielu z nas to wie. Pamiętam dobrze, jak wyglądało wtedy moje miasto tuż przed 10-ą. Nasza wiedza „nabyta” na filmach wojenno-okupacyjnych świetnie się sprawdzała w nowych warunkach stanu wojennego. Przemykające się cienie, nerwowe wyczekiwanie na ostatni tramwaj, chowanie się po bramach na odgłos ciężkich, wojskowych butów. Zaś w kontekście słabego lub wręcz nieistniejącego zaopatrzenia w podstawowe artykuły żywnościowe, czy też  inne „luksusowe” dobra konsumpcyjne (przysłowiowy papier toaletowy…) użyła pani profesor sformułowania „zdobycie”. Też takiego określenia używałam – lecz dopiero teraz, po przeczytaniu artykułu filozofa i etyka Magdaleny Środy zdałam sobie sprawę, jak dalece byliśmy wtedy upupieni i zastraszeni. Przez wojnę, którą wypowiedziała nam nasza „władza”.

Bardzo zabawnie i żartobliwie autorka felietonu przypomina nam zasługi rzecznika rządu, który umilał nam za pomocą jedynie słusznych mediów szare i długie wieczory zimowe: „Z powodu zmilitaryzowanych i monotonnie propaństwowych mediów (stan nudy przerywała czasem konferencja Jerzego Urbana, gdzie śmiechom i żartom nie było końca) rósł udział Polaków w kulturze wysokiej”.
To teraz ja żartobliwie zapytam Magdalenę Środę, czy już napisała dziękczynny list do świetnie prosperującego w dzisiejszej nowej rzeczywistości Jerzego Urbana. Urbana, który rozśmieszał nas w tamtych latach do łez ze szklanego okienka, a który dziś kontynuuje swoje obrzydliwe dzieło na łamach pewnego plugawego pisemka? Jeszcze NIE napisała Pani tego listu?
Hmm, mam problem z „rosnącym udziałem w kulturze wysokiej” – może Pani zechce mi dać jakieś konkretne przykłady? Niech i ja się pośmieję.  A może nie mieszkałyśmy wówczas w tym samym kraju?  Może ja pomykałam sobie  po ciemnych zaułkach z klapkami na oczach i nie dostrzegałam przejawów rośnięcia owej kultury.

Pisze Pani dalej, że „…wojskowe reżimy lubią stroić akty przemocy w narodową muzykę poważną. Jej dostępność – można nawet powiedzieć – uporczywa dostępność niewątpliwie przyczyniła się do podniesienia edukacji muzycznej oraz patriotycznej społeczeństwa. Bardzo ważnym aspektem stanu wojennego było też zwiększone czytelnictwo”.
No tutaj to już zupełnie zgłupiałam i nie wiem czy mam się śmiać za sprawą Pani sarkastycznego humoru, czy jest jednak Pani serio-serio felietonistką. Czy sądzi Pani, iż wielokrotnie powtarzany (czyli nadużywany) Mazurek Dąbrowskiego jest dowodem na podniesienie edukacji muzycznej i stopnia patriotyzmu?  Nnno… może jednak jest coś na rzeczy…  Będę musiała to jeszcze raz przemyśleć. Co do czytania – niezupełnie się z Panią mogę zgodzić. Mianowicie jest prawdą, że wtedy ludzie czytali więcej – ale nie z powodu stanu wojennego! Czytali ci, co zawsze czytali, co czytają i co czytać będą. Ci, którzy kulturę czytelniczą wynieśli z domu i szkoły. Ci, którzy będą czytać niezależnie od takich czy innych politycznych okoliczności przyrody. A nie odnotowała Pani w swoich doświadczeniach zjawiska „emigracji wewnętrznej”? Gdy reżimowe dwie telewizyjne gadaczki  nie dawały oddychać, czytało się książki i dyskutowało się na ich temat. Nie było też wtedy tak licznych „zaprzyjaźnionych” stacji telewizyjnych, które robią dziś ludziom sieczkę z mózgu. Nie było różnych tytułów prasowych, które używając majstersztyków socjo-technicznych „jadą” na najniższych ludzkich uczuciach. Mówi Pani, że w tym czasie zajmowała się Pani kolportażem rzadkich książek i wydawnictw drugiego obiegu. Bardzo mnie to cieszy. Ale to chyba jedyny radosny plus dodatni, jaki odnotowuję osobiście w pani artykule.

Pisze Pani, że jej „…francuscy znajomi uwielbiali tu przyjeżdżać! Już na granicy z Polską przeżywali dreszcze emocji, wioząc na przykład zamówiony sprzęt drukarski. Potem mogli się fotografować przy czołgach i zomowcach, a ucieczka przed szarżującymi siłami porządkowymi lub oberwanie gumową pałą stanowiły niezapomniane wspomnienia. Dzięki czemu poważnie wzrósł potencjał turystyczny kraju. Niestety, wycofanie się ze stanu wojennego roztrwoniło go bezpowrotnie.”
Rozbrajający jest ten akapit poświęcony zjawisku „turystyki kwalifikowanej”. Nie słyszałam o nim wcześniej, zatem mogę pogratulować  Magdalenie Środzie ciekawych, wręcz ekscytujących przeżyć, z czołgiem w tle. Ba! Z zomowcem w tle. Jedna moja – nomen omen francuska – znajoma znalazłszy się w moim mieście w stanowo-wojennym czasie, nie zdążyła nawet do końca wydobyć z torby swojego aparatu, a co dopiero zrobić zdjęcia. Została przywołana do rzeczywistości groźbą zarekwirowania mienia. Cóż, miała Pani szczęście do miłych zomowców i jeszcze milszych milicjantów.
Jeżeli Pani felieton mam przyjąć zgodnie z Pani ewentualną intencją „na poważnie”, muszę i ja dorzucić kilka nostalgicznych myśli. Że strasznie mi żal koksowników, tabunów zomowców i milicjantów, armatek wodnych, gazów łzawiących oraz biegów po zdrowie (jeśli ktoś nie wie, co to ostatnie oznaczało, niech spyta Magdalenę Środę). Że brak mi widoku nudzących się na tle pustych półek sprzedawczyń w sklepach. Brak chleba omaszczonego musztarda, a przy święcie to nawet i pasztetem mazowieckim z puszki. Brak talonów czyli kartek na cukry, mąki, kasze, mięcha, benzynę, mydło, papierosy, cukierki, buty i parę innych zupełnych drobiazgów.  Zaś najbardziej żałuję utraconego na zawsze „potencjału turystycznego”. Tyle dewizowego szmalu poszło się paść tylko dlatego, że pewien generał odwołał wojnę ze swoim niepokornym społeczeństwem…

Na zakończenie pisze Pani jak następuje:
„Palacze nie mogli palić, pożeracze masła, mięsa czy sera nie mogli pożerać; wszyscy musieli się jakoś radykalnie samoograniczać. Miało to znaczenie dobroczynne nie tylko z powodów zdrowotnych, ale również moralnych; Polakom udawało się skutecznie unikać pokus konsumpcjonizmu. W stanie wojennym również władza miała do wykonania wiele zbożnych prac: cenzurowała, kontrolowała, podsłuchiwała, pilnowała, straszyła. W przeciwieństwie do dziś – wiadomo było, co robi. Był ład, porządek i monopartyjność. No, w sumie – fajnie było..”
To jednak chyba nie jest tekst z kabaretu rodem. To nie jest tekst opublikowany przez czasopismo, które mogłoby być potomkiem „Szpilek” czy „Karuzeli”. To jest tekst opublikowany w czasopiśmie pretendującym  do nazwy czasopisma opiniotwórczego. To jest tekst napisany przez  kogoś, kto prawdopodobnie nie ma nic przeciwko byciu nazywanym „autorytetem moralnym”. I dlatego właśnie jest ten tekst tak przeraźliwie smutny i duszący.
W tym to czasopiśmie Magdalena Środa wyznaje, że tęskni za ładem, monopartyjnością i  brakiem konsumpcjonizmu. Pozostając w tej logice, może należałoby od ludzi skonfrontowanych z wojenną gehenną  w 1939 r. też oczekiwać wyznania, że było fajnie? A od tych, którzy głodowali w obozach koncentracyjnych i sowieckich łagrach, że przynajmniej wiedzieli i widzieli, co robi władza i że summa summarum się jedynie „samoograniczali? Co Pani na to? Może się jednak podzieli Pani z nami swoimi intencjami, jakie ją umotywowały do takiego a nie innego sposobu pisania? Śmichot to jest czy przeanalizowane i zsyntetyzowane wspomnienia sprzed 30 lat?

Ostatnie zdanie z artykułu Magdaleny Środy brzmi: „Szkoda, że mogę to docenić i cieszyć się tym dopiero po 30 latach”

Parafrazując to zdanie powiem, że szkoda, iż musieliśmy doczekać takich czasów, gdy ludzie tacy jak Magdalena Środa sprawują rząd dusz narzucając nam swoje chore, wypaczone wizje. Oczywiście jeżeli wszystko to, co Magdalena Środa napisała, jest napisane serio-prawdą…

Jeżeli zaś jest to napisane śmiechem i z założenia budzić w nas ma śmiech, tym bardziej chrońmy naszą pamięć, oby nasze wspomnienia nie rozpuszczały się jak kartkowe mydło i nie „samoograniczały”  do braku teleranka 13-ego grudnia roku pamiętnego …


p.s.  Wyznać muszę, że ja też w pewnym sensie z rozrzewnieniem wspominam tamten czas. Stan wojenny mnie dopadł, gdy byłam młodą, rozwijającą się istotką, człowiekiem en devenir i  zachłannym wszystkiego:  przyjaźni, miłości, dóbr kultury, samodzielności… Jestem parę lat młodsza od Magdaleny Środy, ale mam wrażenie, że dzieli nas pokoleniowa przepaść. Dzieli nas również to, że to nie ja uczę studentów filozofii i etyki.
p.s. 2 Dzisiejsza Rzeczpospolita informuje, że: „… w Brukseli zostały upublicznione dokumenty NATO z okresu stanu wojennego. Sojusz nie zaobserwował ruchów wojsk radzieckich wskazujących na możliwość wejścia do Polski.” Kolejny dowód na to, że stan wojenny został wymyślony i wprowadzony samodzielnie i niezależnie przez Wojciecha Jaruzelskiego.



sobota, 26 listopada 2011

Bulwersacja na temat darmozjadów…

„ZSRR nie było stać na wyżywienie 20 tysięcy darmozjadów. Wystarczyło już tej bezczelności z czasów sanacji, gdy robotnicy i chłopi ich żywili. Z powodów dyplomatycznych nie można ich też było zmusić do działalności produkcyjnej. Nie można było też liczyć na ich reedukację, co zresztą ten film dobrze pokazuje.”


Kto jest autorem cytatu i czego on dotyczy? Więcej pod poniższą linką. 
Tylko trzeba się psychicznie przed lekturą przygotować, gdyż SZOKUJĄCE …



(skończyło się na tym, że przekleiłam tekst w całości – proszę mi wybaczyć, Panie Piotrze, ale wiem, że jak coś jest na „wierzchu”, będzie miało więcej szans na przeczytanie. A Pana artykuł przeczytać trzeba!)


Recenzja filmu „Katyń” Michała Nowickiego jest chyba najbardziej haniebną wypowiedzią, jaka pojawiła się w przestrzeni publicznej w III RP. „ZSRR nie było stać na wyżywienie 20 tysięcy darmozjadów. Wystarczyło już tej bezczelności z czasów sanacji, gdy robotnicy i chłopi ich żywili. Z powodów dyplomatycznych nie można ich też było zmusić do działalności produkcyjnej. Nie można było też liczyć na ich reedukację, co zresztą ten film dobrze pokazuje. Ten fanatyzm” – napisał (po polsku!) syn Wandy Nowickiej. Zrobił to kilka lat temu, ale dopiero teraz, przy okazji wyboru Nowickiej na wicemarszałek Sejmu, o recenzji zrobiło się głośno.
Wydawało mi się, że już nic w Polsce nie jest w stanie mnie zdziwić, ale te słowa – dotyczące największej ze zbrodni dokonanej na Polakach – są wstrząsające. Odrzućmy zresztą na bok uczucia narodowe. Nikt nie każe Nowickiemu utożsamiać się z Polską i polskością. Ma wolny wybór. Jak jednak można z takim brakiem wrażliwości pisać o olbrzymiej ludzkiej tragedii? Ponad 20 tysięcy ludzi zostało zamordowanych strzałem w tył czaszki.
Zawsze powtarzam, że w podejściu do własnej martyrologii i historycznej wrażliwości powinniśmy brać przykład z Żydów. W Izraelu podobne sformułowanie w odniesieniu do Holokaustu wywołałoby trzęsienie ziemi. Aż trudno wyobrazić sobie konsekwencje – w tym prawne – jakie spadłyby na osobę, która cieszyłaby się z faktu wymordowania Żydów. I to jeszcze używając przy tym narodowo-socjalistycznej retoryki.
Człowiek oczywiście nie może odpowiadać za poglądy członka rodziny. Gdyby któryś z rodziców takiego Izraelczyka sprawował w państwie żydowskim wysoką funkcję publiczną, oczywiście nikt – może poza największymi radykałami – nie robiłby mu z tego powodu przykrości. Ale pod warunkiem, że w jasny sposób odciąłby się od poglądów syna i potępił wysławiające Hitlera wypowiedzi.
Tymczasem co w sprawie sympatii swego syna do Stalina ma do powiedzenia Wanda Nowicka? Otóż, oznajmiła ona, że „młody człowiek ma prawo do lewicowych poglądów” i przytoczyła – zresztą mocno zniekształcone i przeinaczone – słynne powiedzenie Bismarcka: „Jeżeli ktoś nie był komunistą za młodu, to nie będzie przyzwoitym człowiekiem”.
Powróćmy do izraelskiego porównania. Gdyby tamtejszy urzędnik skomentował prohitlerowskie wystąpienie syna słowami, że „młody człowiek ma prawo do prawicowych poglądów” i że „jeżeli ktoś nie był za młodu nazistą, to nie będzie przyzwoitym człowiekiem”, byłby skończony. Zarówno jako polityk, jak i jako człowiek. Nikt nigdy nie podałby mu w Izraelu ręki.
Co dzieje się w Polsce? Wanda Nowicka pozostaje ulubienicą lewicowych mediów. Przedstawia się ją jako udręczoną przez prawicę męczenniczkę. Kilka dni temu pisałem tekst o rówieśnikach niepodległości. Ludziach urodzonych w 1918 roku. Jeden z nich, były więzień sowieckich łagrów i lotnik Dywizjonu 300, Czesław Blicharski powiedział mi, że jest obecną Polską rozczarowany. Że nie czuje się w niej u siebie. Teraz wiem, co miał na myśli. Przed wojną coś takiego byłoby nie do pomyślenia.