Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bulwersacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bulwersacja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 18 listopada 2011

Bulwersacja na temat nie(p)odległych Aktualności

Czyli dwa w jednym. Nie wiedziałam na początku, do jakiej kategorii wrzucić. Ponieważ przeważyło oburzenie – będzie bulwersacja.
Myślałam, że nie dołączę do grona komentujących dzień 11.XI.2011 w Warszawie. Nie oglądałam tego dnia dzienników tv, coby się nie denerwować. Nadrobiłam zaległości następnego dnia, kilkoma artykułami i filmikami. Najbardziej przeraził mnie ten:



Widzieli go chyba tak zwani wszyscy. Ale oczywiście nie w telewizjach, przynajmniej nie tego właśnie dnia.  Ponieważ sprawa jest bardzo poważna, pozwalam sobie bez zapytania o zgodę skopiować z portalu fronda.pl wywiad z pobitym przez policję. Nie tylko Fronda na szczęście dotarła do Daniela, zatem jest nadzieja, że prawdy dowiedzą się wszyscy a policjant (zomowiec,  chce się powiedzieć) odpowie za swój haniebny czyn.

Jak doszło do pana pobicia?
- Przyjechaliśmy na Marsz Niepodległości z Wrocławia. Były zamieszki, stwierdziliśmy więc, że wracamy do domu. Ok. 15.50 szliśmy ul. Poznańską, umówiliśmy się przy Szwejku na Pl. Konstytucji. Policja szła w naszą stronę myśleliśmy, że ich wyminiemy.

Dlaczego zaczęliście uciekać?
- Ja nie uciekałem. Nic złego nie robiłem. Zatrzymałem się. To widać na filmie. Dwa razy psiknięto mi w twarz gazem, byłem kopany. Kopany również kilkakrotnie poza tym co zarejestrowała kamera. Nie byłem bity metalowym prętem, ktory trzymał drugi policjant.

Jakie odniósł pan obrażenia?
- Mam zwolnienie lekarskie do końca tygodnia, schodzą mi zadrapania na głowie. Rozwożę w pracy ludzi samochodem więc, muszę wrócić do zdrowia, głowa jest tutaj ważna. Nie mogę narażać innych.

Czy pobito jeszcze kogoś z waszej grupy.
- Tak, kolegę na komisariacie. Został tam tak podduszony, że aż zemdlał. Nie ma jednak żadnych śladów.

Chociaż pan był bity, to jednak pan został oskarżony?

- Postawiono mi zarzut pobicia funkcjonariusza, ale było odwrotnie, to przecież widać. Zarzucono mi, że naruszyłem jego nietykalność cielesną. Zastosowałem siłę fizyczną polegająca na szarpaniu za ubranie podczas pełnienie przez niego obowiązków służbowych. Dziwna sprawa. Zarzucano mi też, że miałem ochraniacze na łokcie, na kolana. Miałem tylko rękawiczki, którymi się jeździ na rowerze, czy ćwiczy na siłowni. Policjant mi mówił, że to są rękawiczki do walki w klatkach. Mam protokół, że mi je zatrzymano. Dostałem 3 miesiące aresztu, ale będę domagał się zmiany tej sytuacji.
Rozmawiał Jarosław Wróblewski

W filmie poniżej niepełnosprawny na wózku inwalidzkim otoczył policję szczelnym kordonem i zagroził jej życiu:



A z nieocenionej TVN dowiedzieliśmy się, że „Bóg, honor i ojczyzna” to:

 

„Widziałem naziola”, to również z tytuby. Jeśli ktoś wytrwał do tej pory, to niech wytrwa do końca, warto.




To by było. 
Zaś stacji TVN gratuluję pojętnych, inteligentnych, wiernych, wychodzących naprzeciwko oczekiwaniom of his master`s voice pracowników.




wtorek, 15 listopada 2011

Bulwersacja na temat angielszczyzny

Angielszczyzna pożarła media, reklamę i kulturę, przeżarła życie codzienne w jego wielu aspektach, strawiła informatykę. Niewielu to dostrzegło. I niewielu to dziwi. Muszę wyznać, że mnie i dziwi i bulwersuje.
Informatykę potraktuję łagodnie: język angielski ułatwia niebywale porozumienie się speców od pisania programów, konstruktorów oraz zwykłych użytkowników komputerów i internetu. Natomiast uległość pozostałych dziedzin, które wspomniałam  budzi we mnie całą moc pytań, na które nikt nie jest w stanie dać mi odpowiedzi. No bo przecież wzruszenie ramionami czy rzucenie: „bo tak jest” albo w najlepszym wypadku, że „język ewoluuje” – żadnym racjonalnym wytłumaczeniem nie jest.
Dlaczego deweloperzy (sic!) oferują APARTAMENTY? Nawet jeśli w ich mniemaniu jest to mieszkanie większe (hmm) od innych, ładniej wykończone od innych, itepe itede, apartament w języku angielskim zawsze oznaczać będzie mieszkanie. Może jeszcze oznaczać wyjątkowej urody i ceny pokój lub kilka połączonych ze sobą pokoi w wielogwiazdkowym hotelu. Ale nic bardziej zabawnego, niż ogłoszenia typu: „luksusowy apartament 30 m2 gdzieś tam a tam”. Chyba lubimy dawać się nabijać w butelkę… No i ten DEWELOPER chyba czuł się niedowartościowany w nieodległych przecież czasach, gdy był inwestorem…
Dlaczego mam chodzić na zakupy do sklepu oklejonego afiszami „SALE”? Czy sklep z owym napisem jest lepszym sklepem, niż taki, który na witrynie tego napisu nie ma? A może to znaczy, że w sklepie bez „sale” rozdają towary albo wręcz odwrotnie – je nam zabierają?
Dlaczego mam „APLIKOWAĆ” – i to w polskiej firmie – żeby starać się o pracę? Dlaczego nie mogę  złożyć po prostu podania? Czy angielski nobilituje tego, który daje pracę? Czy tego, który się o nią dobija?
Dlaczego w czasie rzeczonych starań mam złożyć „SIWI” a nie życiorys? Tak, tak – wiem, że to ostatnie pochodzi od łacińskiego sformułowania curriculum vitae. Czyli przychodził taki Minoriusz, z zawodu cieśla, do Maiorusa, właściciela prężnie rozwijającej się firmy budowlanej – pardon, deweloperskiej – i, nerwowo przestępując z nogi na nogę, pytał: „heloł, eni dżob for mi?” Na co Maiorus zbywał go grzecznie tymi słowy: „bring mi jor siwi.” Jeśli był w dobrym humorze, dorzucał jeszcze: „pliiz”…
O ile rozumiem anglofoniczne wymawianie nazw własnych firm (np. BiPi), to przyznam, że „sidi” i „diwidi” budzą we mnie nawet nie tyle niechęć, co odrazę. Żaden Francuz nie skalałby swego języka tymi dźwiękami. Przecież Francuz nie gęsi a swój język ma – powie zatem, zgodnie ze swoimi zasadami literowania – „sede” i „dewede”. I dlatego, gdy z uporem maniaka w sklepie muzycznym-filmowym proszę o „cede” lub „defaude” takiego a takiego, narażam się na szybkie, acz gruntowne oględziny mojej osoby przez sprzedawcę. Kosmitka? Moher? Wiocha? Trudno, niech sobie popatrzy. A wieś lubię.