czwartek, 10 listopada 2011

Jesień...

Dzisiejsze słońce nie pozwoliło usiedzieć w czterech ścianach.
Wyszły na spacer szaliki, czapki i inne zimowe już imponderabilia. Słoneczne okulary wymówiły się jesienną depresją i przepracowaniem w sezonie letnim. Na wieść, że doświetlenie dobrze by im zrobiło – zbladły, w związku z czym stały się nieprzydatne.
Rześkie powietrze pachniało wniebogłosy jesienio-zimą. Koleiny wyżłobione przez samochody podczas ostatniego deszczu (zaraz zaraz, kiedy to było?), pełne były szronu, nieczułego na zaloty wysokiego już słońca.
Tak jak w ciągu całego roku, tak i teraz  przyroda nosi się bardzo elegancko. Zwłaszcza w słoneczno-złotej  oprawie. Piękno jej nie jest wiosennie obiecujące i rozbrykane, ani letnio  rozbuchane i oczywiste. Teraz trzeba się go doszukiwać, dopatrywać. W graficznych  aktach drzew, wystawionych w całej okazałości na smagania wiatru. W wychudłych trawach, jeszcze wyprostowanych jak dzielni, mali żołnierze na zbyt długiej warcie. W zastygłych jak skamieliny kwiatostanach roślin, których nazwy znam tylko dlatego, że sama im nadaję imiona.
Na przykład fajka robertyńska: dziewoja słusznej postury, z krótko przystrzyżonym, rudo-czerwonym pióropuszem, wywiniętym w wyrafinowany, szczupły cybuch.
Albo maczek dyskretny: indywiduum wzrostu prawie nikczemnego, o licznych, drobniutkich  makówkach płowej maści, w sam raz na makowniczek? na kompocik?
Albo taka  stokwiatka rdzawo-rubinowa: wielodzietna mateczka, kryjąca się przed spojrzeniem intruza wśród wyblakłych traw (nadaremnie, bo z takim makijażem nie sposób jej nie dojrzeć).
Wszystko to i inne uśmiecha się spod zeschłego liścia: zima, zima? jaka zima?
Zima łąki się nie ima!
Przecież mocno się trzymamy.
My się tak łatwo nie damy!
Już liściopad, a my liście mamy!

A kalina?

A Kalina?
To jesienna jest dziewczyna…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz