poniedziałek, 14 listopada 2011

Georges

Georges

Leży na chodniku przy rue du Soleil w 20-ej dzielnicy Paryża.  Zbyt mała marynarska czapeczka sterczy jakby była przybita do czaszki pokrytej rzadkimi włosami. Gdy cień przechodzącej kobiety dotyka jego bezkrwistej i pokrytej szarymi bruzdami twarzy otwiera oczy. Ma czarne źrenice upstrzone żółtymi plamkami. Są nieruchome i zimne jak u drapieżnika. Jest kościsty i prawdopodobnie niewysoki ale kobiecie nie udaje się postawić go na nogi. Jego stopy mielą powietrze jak kończyny potężnego przewróconego na plecy owada który usiłuje przemienić  się w ludzką postać. Jęczy coś w stronę obskurnego taniego hoteliku naprzeciwko. Takiego bez gwiazdek i bez wygód mimo napisu na fasadzie tout comfort moderne. Takiego na dzień na tydzień na miesiąc. Miejsca gdzie przychodzi się na jedną noc lub dwie aby przeczekać podmuch wiatru a gdzie zostaje się cały rok lub całe życie aby przeżyć tornado. Anemiczny dźwięk dzwonka przemienia sekundy w wieczność. Młody mężczyzna który wychodzi nareszcie z hotelu ma włosy w nieładzie. Jego mdłe spojrzenie z roztargnieniem prześlizguje się z ręki kobiety na mężczyznę leżącego na ziemi.
Młody rzuca niedbale:
aaa to tylko Georges znowu się upił.
Ciało Georges`a zamiera a jego oczy zamykają się gwałtownie. Tak gwałtownie że słychać szczęk powiek i stukot marynarskiej czapki która jak jego serce rozbija się o bruk na kawałki.





 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz