NowaTrawa
fascynacje, bulwersacje, umilacze, czasopochłaniacze
wtorek, 8 stycznia 2013
Dla Darii P.
To gniazdko ciasne ale własne, które znaleźliśmy w okolicach naszego gniazda pod koniec ubiegłego lata. Ciekawa jestem, czy się osiedlisz niebawem gdzieś na dłużej, czy nowy-już nienowy będzie dla Ciebie kontynuacją myśli i podróży małych i dużych?
niedziela, 18 listopada 2012
sobota, 27 października 2012
środa, 17 października 2012
Jeśli nie
Jeśli nie
Spać. Nie śnić o biegu. Śpiącnieśpiąc
znosić koncentrację konkurentów. Nie słyszeć ich oddechu. Równego i pewnego. Przyśpieszonego
i nerwowego. Za piątą ścianą szloch piątej pięćdziesiąt osiem. Trzecie piętro obraca
się z ulgą na drugi bok. Ma handicap do siódmej. Czwarte błaga o kwadrans.
Dziesięć minut. Tylko pięć. Wspólnota obolałych w warkocie budzika. Społeczność biorców coraz
słabszej czarnej kawy. Zaprzysiężenie całorocznych najemników cyferblatów i
wyświetlaczy. Związek niedoobudzonych. Wspólnota odnoszących obrażenia na
skutek przedawkowania wiadomości porannych. Walczą zaciekle-niezdarnie-na-niby z
pośpiechem. Zmagają z czasem w telefonie komórkowym. I w każdej komórce
swojego ciała. Biorą cięgi nieodprowadzanych drzwi w metrze. Przeżywają wybuchy
korków ulicznych. Oddają złe myśli. I słowa. Przekuwają w płomykach nieżyczliwej
bezmyślności dobre uczucia na obojętność. I obojętność w lodzie nieżyczliwości na
bezmyślnie złe uczucia. Podążają. Chcą
zdążyć. Muszą nadążyć. Bo jeśli nie oni.
piątek, 12 października 2012
Martynka
Martynka
Martynce brak szczęścia w totolotku i przednich zębów. Gdy Martynka
była młoda, brakowało jej jeszcze męża. Dostała go, gdy inne dziewczyny już
swoim córkom szyły sukienki do pierwszej komunii. Trafił się któregoś dnia taki
nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak. Mówił, że
spokojnego życia w bieszczadzkiej dziczy przyjechał szukać. I barany wypasać,
i strzyc, i sery owcze wędzić. Trafił Martynce wprost na serdeczny palec prawej
ręki, ślubując, że hołubić ją i szanować będzie, jak siebie samego. Ale serca w
nim dla Martynki było niewiele. Nie pił, nie bił, nie palił. Nie kochał.
Mrukliwy był. Ponurak skłócony ze światem, a może i z Panem Bogiem. Serce w nim
tylko rzewnie łzawiło, gdy mu wilk owcę zabierał. Rzewniej, niż gdy złośliwe, niewymawialne
chyłkiem przyszło, uniosło w kościstym uścisku jego małą córeczkę i odeszło z
upiornym chichotem. I gdy za sprawą tego samego, nazywanego tylko szeptem zła martynkowy
mąż przeniósł się na miejscowy cmentarz, Martynce przestało brakować męża a
zaczął doskwierać brak zębów i wygranej w totka.
Gdyby tylko trafiła się jej duża wygrana, Martynka postawiłaby
duży, ciepły dom dla swych sióstr i braci. Tych wałęsających się ze zwieszonymi od ciężaru bezdomności i
głodu łbami po drogach i bezdrożach. Tych tkwiących w niedostatku odwzajemnionego
przywiązania i nadmiarze krótkich łańcuchów w dostatnich domostwach we wsi. Z nimi tylko
lubiła gawędzić, pytać o zdrowie i o skurczony żołądek. Dla nich doiła krowę, swą
wyrozumiałą, hojną mleczarnię. U nich miała serce i poważanie. Gdyby trafiła
się ta wygrana, Martynka wstawiłaby też przednie zęby, żeby pokazać wszystkim,
że nie jest dziwaczną odludnicą i że radość w niej dalej mieszka. A przecież w
radości najważniejsze są zęby.
Martynka nie wygra w lotto. Do najbliższej kolektury ma
sześćdziesiąt kilometrów i raptem jeden pekaes na dzień. Ma te same od ponad ćwierć
wieku ubrania, schludne i niezniszczone, ale modne szykiem bezpowrotnie przebrzmiałym.
Ma też dźwięczny, śpiewny głos i mowę melodyjnie rozciągającą wyrazy w
wyraziste sylaby. A Martynka nie lubi, gdy się na niej zawieszają, czort jeden
wie czemu, rozbawione, miejskie spojrzenia.
W niskim, drewnianym domu mieszka Martynka. Nie sama. Ma dla
kogo malować usta szminką z kiosku ruchu i zarzucać wieczorem na ramiona
ażurową chustę w wachlarze. Ma z kim oglądać telewizję. Tercet drzemiących psów
i kwintet mruczących kotów ogląda razem z Martynka filmy. Przyrodnicze filmy
oglądają, no i te o zwierzętach. Żadnych tam o niby-wielkich, kilkudniowych
miłościach-na niby, żadnych tam o niby-ludzkich, natrętnie hałaśliwych niby-ważnych
sprawach. Przecież Martynka i jej domownicy o ludziach wiedzą już wszystko.
Gdy Martynkę budzą o brzasku słoneczne promienie prosto od
wschodu i zasnute lekką mgiełką snu spojrzenia jej cierpliwych bydlątek,
Martynka nie czuje braku przednich zębów. Przędzie co rano myśli o wygranej w
zdrapki, które kupuje w tym samym kiosku ruchu, co i szminkę. Gdy w końcu zdrapie
specjalnie do tego przeznaczonym grosikiem dobry los, ziści marzenie swoje i
głodnych jej serca i opieki. Znajomych i nieznajomych.
I wtedy, jak co rano, Martynka czuje się szczęśliwa.
piątek, 5 października 2012
Czas
Czas
Jest maszyną. Pojazdem mechanicznym. Samochodem. Jak
wszystkie samochody ma kierownicę motor i wszystko co potrzebne jest
samochodowi żeby mógł się przemieszczać. Ponieważ jest samochodem porusza się
jak inne pojazdy po gwarnej rue de Belleville. Tej która czernią asfaltu i
wypukłością kostki brukowej dzieli 19-ą dzielnicę Paryża od 20-ej. Z tym że on
porusza się nieśpiesznie i nie wyprzedzając gdyż jego migacze oślepły a klakson
jest niemy. Dookoła niego ruch uliczny uspokaja się. Zastyga. Zamiera w
zdziwionym szacunku bez pokrzykiwań i ponagleń. Tylko to brzęczące milczenie
unieruchomionych chwilowo silników. Jego kierownica jest okrągła krągłością nie kierownicy ale
czasu wpisanego w zegar który niesie przed sobą w onirycznym skupieniu. Zegar z
czarną obwódką na znak żałoby po czasie spełnionym i utraconym. Zegar z
cyferblatem białym i dziewiczym jak czas który może nastąpi. Jego ubranio-karoseria
(która jest jednocześnie jego strojem zbroją i domem) jest zużyta i tak delikatna
że wydaje się nieistniejąca. Jego czas jego kierownica jego zegar wskazują za
piętnaście dwunastą. Godzina się zgadza. Każdy może to sprawdzić patrząc na
zegar pobliskiej wieży kościelnej.
A gdyby jednak
zechciał dokonać eksperymentu i skonfrontować swoja teorię czasu który
płynie z rzeczywistością biegu samochodów?
wtorek, 11 września 2012
Fotografia przyszłości
Fotografia przyszłości
Patrzy w stronę światła które sprawia że jego
spojrzenie wydaje się zadziorne. Ostrego światła między konturem prawego
policzka a białym ząbkowanym brzegiem fotografii. Stoi odwrócony plecami do
swojej krótkiej przeszłości. Myśli o dziewczynie którą postanowił kochać przez
całe życie i wydaje mu się to proste gdyż wie iż życie i miłość nie mają granic
ani końca. Myśli może o Jamesie Deanie lub o Zbyszku Cybulskim do których
chciałby być podobny. Starannie przybiera wyluzowaną pozę bo wie że pewnych
rzeczy się nie improwizuje. Dobre wrażenie powinno pojawić się jako pierwsze w
kuwecie napełnionej wywoływaczem. Myśli
że dzień w którym został zrobiony ten portret przetrwa na zawsze próbę czasu. Jak
wiele innych dni których się nie liczy gdy ma się tyle lat co on. Nie myśli o
fotografie które robi zdjęcie pod światło i wbrew regułom kadrowania. Przestrzeń
światła które wypełnia jego spojrzenie jest wąska i biała. Pole wyznaczone linią
pleców jest ciemne i rozległe. Niebo jest może jasne może błękitne ale tego
nigdy nie powie ta czarno-biała pożółkła fotografia która nie dotrzymała słowa
że zatrzyma czas.
czwartek, 23 sierpnia 2012
Koniec końców
Koniec końców
Czy to już pora żeby się zestarzeć. Czy
na to jest w ogóle kiedykolwiek jakaś pora. Nie ma żadnego powodu żeby się starzeć.
Coraz bardziej odczuwać siebie jako balast. Wieloryb wyrzucony przez przeciwne
prądy wysycha na dzikiej plaży. Można go nawet podlewać i co z tego. Starzeje
się w mgnieniu oka i marszczy. W końcu umiera. On nie wie że się starzeje. Może
umrzeć umiera. Podobno nawet wie że umiera. Ale nie wie że się starzeje. Do
umierania zawsze jest powód. Z bólu. Z miłości. Z rozkoszy. Z nienawiści. Jest
tyle powodów do umierania.
Pójść samemu na Narayama. Nie dać się
wynieść komukolwiek. Nawet własnemu synowi którego się nie ma i nigdy nie miało
bo zawsze na to był czas. Wszystko w życiu było w zasięgu ręki nawet umieranie
choćby w wypadku samochodowym.
Ale nie starość.
A może po prostu mieć to wszystko
gdzieś. Gdzieś spóźnione autobusy. Gdzieś źle wyglądające dżinsy. Gdzieś coraz
cięższe okulary. Gdzieś orkiestrę symfoniczną w lewym lub prawym uchu. Gdzieś brak
ochoty na starość.
Subskrybuj:
Posty (Atom)